Rozwój fryzjerstwa męskiego w Polsce

350
Adam Szulc

Możemy spokojnie założyć, że nowa fala fryzjerstwa męskiego w Polsce ma swoje zarzewie w dalekim już i zarazem całkiem niedawnym roku 2014. Czas płynie szybko, więc warto powoli podsumowywać już te osiem lat intensywnego trwania nas w przestrzeni publicznej.

Co prawda fryzjerstwo męskie istnieje w Polsce od setek lat i jest w naszym krajobrazie mocno zakorzenione, więc to nie jest tak, że pojawiliśmy się tych kilka wymienionych lat temu. Dość powiedzieć, że w każdej miejscowości spotka się ludzi, którzy znają, pamiętają i z rozrzewnieniem wspominają starego fryzjera sprzed lat. Tak było i wtedy gdy ci starzy fryzjerzy byli dziećmi i wspominali sobie znanych barberów seniorów. I tak było wcześniej i wcześniej… zatem byliśmy, jesteśmy i mam nadzieję będziemy!

Swego rodzaju degradacja zawodu, która w Stanach Zjednoczonych miała swoje apogeum w początkach lat osiemdziesiątych u nas przesunęła się o dekadę później. To wtedy było passe być na dziale męskim, a rozwój w zawodzie oznaczał tylko i wyłącznie fryzjerstwo damskie. Ze świecą można było szukać szkoleń, pokazów czy oferty targowej dla nas. Koniec lat dziewięćdziesiątych to pogrzebanie resztek zawodu poprzez połączenie obu działów za pomocą ministerialnych nakazów w niewiele znaczące fryzjerstwo ogólne. Ale nic to. Nie w tym rzecz, żeby narzekać, ale by złapać refleksję, że życie płynie i jedyne co jest w nim stałe to ciągła zmiana. My-fryzjerzy wiemy o tym, bo zmieniające się style, mody i uczesania pojawiają się wprost proporcjonalnie do nowych technik, produktów i narzędzi. A jeżeli jest stagnacja, to tylko po to aby za jakiś czas wybuchło nowe zainteresowanie tymże tematem.

W Stanach Zjednoczonych w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku barbering był jedną z najsilniejszych rzemieślniczych branż w kraju. Tysiące zakładów i barberów działało w pojedynkę i w organizacjach. Ówcześni celebryci robili sobie zdjęcia w barber shopach, a fryzjer męski to była dumna i szanowana profesja. Sto lat Złotego Wieku Fryzjerstwa Męskiego powoli odchodziło jednak w zapomnienie. Mimo symptomów upadku zawodu jakimi pośrednio było zapuszczanie przez młodych ludzi długich włosów, a bezpośrednio przez niechęć do zmian wynikających z samych fryzjerów, ich awersję do młodzieży z zapuszczonymi włosami i brodami czy wręcz ostentacyjne jej nieobsługiwanie w zakładach fryzjerskich. Do tego myśl większości fryzjerów, że zawsze będzie i powinno być jak teraz i że nigdy nic się nie zmieni. Bo po co?

Najczęściej jest tak, że świat zmieni się bez względu na to czy nam się to podoba czy nie. Tak było trzy, cztery dekady temu, gdy fryzjerstwo męskie popadało w marazm i tak samo było w 2014 roku, gdy zaczynało przeżywać swój wielki rozkwit. Jednak w takim momencie dużo zależy od tego jak my się zachowamy i jak będziemy działać na rzecz rozwoju czy zapobiegania patologii. Kilka lat temu rozmawiałem z jednym ze starszych fryzjerów męskich z Arizony niejakim Angel’em Delgadillo. Ten, wtedy dziewięćdziesięcioletni, starszy pan opisywał mi ze swadą jak to kilkanaście lat wcześniej przez jego miasto przebiegała słynna droga Route 66 i co się stało w wyniku otwarcia pobliskiej autostrady. Pojawił się krajobraz jak z kreskówki dla dzieci „Autka”. Marazm, cisza, spokój, wyprowadzki ludzi i biznesów i postapokaliptyczne widoki opustoszałych domostw. I zero klientów w jego barber shopie, który miał w spadku po ojcu barberze. Jego miasto stawało się jednym z tak zwanych ghost towns. Jednak rzutki Delgadillo z grupą przyjaciół założyli stowarzyszenie, które miało doprowadzić do rewitalizacji miejsca. Po kilku latach udało im się to. Teraz tłumy odwiedzają miasta, a obowiązkowym punktem programu są odwiedziny barber shopu Angela. Takie historie pokazują, że warto działać wbrew wszystkim i nawet jeśli teraz barbering jest na wznoszącym propsie to trzeba być czujnym i mieć przygotowane wyjście awaryjne. Taki swoisty plan B, który był już nam potrzebny od początku pierwszego lockdownu, gdy covidowe szaleństwo zaskoczyło wszystkich…

Podobna sytuacja była w 2018 roku kiedy startowałem z eksperymentem pedagogicznym „Fryzjer Męski Barber”. Nie było łatwo zebrać ludzi, którzy mogliby pomóc i którym chciałoby się zrobić coś pro bono. Coś dodatkowego dla nas, dla branży i dla przyszłych pokoleń. Bo zawsze najtrudniej wytłumaczyć i zachęcić, że to jest po coś, a w zamian dostanie się tylko przysłowiowe krew, pot i łzy. Po trzech latach udało mi się doprowadzić do egzaminu czeladniczego z fryzjerstwa męskiego, który odbył się w Wielkopolskiej Izbie Rzemieślniczej. Mamy więc coś konkretnego i namacalnego. Mamy egzamin czeladniczy z zawodu, który dwadzieścia lat temu nie istniał, a teraz rozwija się w najlepsze. Jest to wielka rzecz, że każdy kto spełni podstawowe warunki może do takiego egzaminu podejść, spróbować, zdać i otrzymać świadectwo czeladnicze. To jest wyjątkowa sytuacja na wagę odkrycia Nowego Świata. W Europie nigdzie nie ma takiego profesjonalnego egzaminu z działu męskiego przygotowanego przez fachowców dla fachowców i z wagą dobrego czeladnika.

Teraz na każdym kroku widać powstające barber shopy, o których jakości czasem lepiej się nie wypowiadać. Czy to dobrze, że jest ich tak dużo? Trudno jednoznacznie powiedzieć, bo temat jest szeroki jak morze. Z jednej strony cieszy mnie to, że zawód dostał energetycznego kopa i płynie mocno do przodu. Z drugiej ogromna przypadkowość ludzi aktualnie parających się tą szlachetną profesją zaskakuje swoją arogancją i ignorancją. Może kiedyś więc znowu nastąpi odwrócenie sytuacji i popadniemy w odrętwienie? Kiedy byłem w podstawówce na jednej z lekcji fizyki pojawił się u nas informatyk. Zawód wtedy zupełnie nieznany. Przedstawił nam algorytm pojawiania się i ginięcia populacji lisów i zajęcy w odstępach dekad w polskich lasach. Gdy jest więcej zajęcy, a mało lisów, te drugie mają wybór pożywienia i ich ilość zaczyna przyrastać kosztem szaraków. Gdy szaraków jest mniej, a lisów dużo sytuacja się odwraca. I oby z nami nie było tak samo, że zamiast przyjąć politykę rozmawiania i rozwiązywania problemów branżowych będziemy tylko pustą wydmuszką chcącą się tylko jak najszybciej nachapać, bo jest boom i ta tak zwana przez krajowych dziennikarzy wielkich mediów, moda na brody… ech… tak nie można…

Zakładając więc, że branża będzie przez pewien czas na pozycji wznoszącej i rozwojowej, powinniśmy mieć przed sobą długie lata świetności zawodu. To jednak na ile i jak będziemy potrafili z sobą rozmawiać, szanować się, jednoczyć, reagować na zmiany na rynku i rozumieć swoje racje będzie papierkiem lakmusowym całej profesji. Bo indywidualny progres sprzężony z zawodowym są niezwykle istotne tylko przy zwróceniu uwagi na to, że jesteśmy większą całością całej układanki. Trzeba koniecznie sobie zdawać sprawę z tego, że zawód fryzjera męskiego jest postrzegany na zewnątrz bardzo szeroko jako całość historycznego rzemiosła z przynajmniej kilkusetletnią tradycją. I to rzemiosło przetrwa tylko wtedy i dobrą opinię będzie miało tylko wtedy jak będzie umiało współpracować. Wtedy zyskamy szacunek i pomoc jaka będzie nam potrzebna.

Życząc wszystkim dobrego roku bez lockdownów, a zwłaszcza z możliwością rozwoju własnego i zawodowego pozostaję w życzliwej pamięci.

Adam Szulc

Adam Szulc
Od ponad 35 lat w zawodzie fryzjer męski. Mistrz. Edukator. Nauczyciel zawodu na poziomie szkoły branżowej. Prze trzy lata prowadził eksperyment pedagogiczny „Fryzjer Męski Barber” w poznańskim Zespole Szkół Odzieżowych. Autor egzaminu czeladniczego „Fryzjer męski” w Wielkopolskiej Izbie Rzemieślniczej. Autor dwóch książek o fryzjerstwie męskim „Fryzjer Męski” (2018) i „Następny Proszę!” (2020). Prowadzi swój barber shop Adam Szulc Barber popularnie zwany Jamą.

 

Artykuł pochodzi z ebooka ESTETICA BARBER, specjalnego wydania poświęconego trendom w stylizacji męskiej, produktom i usługom dedykowanym dla mężczyzn i wszelkim zagadnieniom związanym z fryzjerstwem męskim.

Zapraszamy do zakupu ebooka
ESTETICA BARBER 2022 >>>